sobota, 7 września 2013

Fourteen.

Nie mogłam przestać myśleć o co chodziło Jamesowi z Vanessą,skąd on w ogóle wie o mnie i o Justinie?Co się z nim stało przez rok?Nie widziałam go ani razu od tamtej pory.To dziwne.Justin siedział i patrzał się przed siebie wywracając w buzi językiem we wszystkie strony.Nad czymś myślał.Nie chciałam go pytać o co chodzi bo patrzyłam na niego uważnie.Nie wytrzymałam.
-Nad czym tak myślisz?
-Nad że mogłem go mocniej jebnąć.
Zaśmiałam się bez najmniejszego uśmiechu i uczucia.
-To...gdzie on teraz jest?-zapytałam wolno.
-Skąd mam wiedzieć.
-Bo tam byłeś?
-Zostawiłem go w uliczce,pewnie potem wstał i gdzieś poszedł.
-Na policje na przykład...
Justin zaśmiał się ironicznie.
-Ja mu nic nie zrobiłem,zresztą jakby poszedł na policje to chyba bym się zesrał ze śmiechu.-powiedział wyluzowany.
Pokiwałam głową.
-Chodź,jesteś pewnie głodny.-powiedziałam nagle i udałam się w stronę drzwi.
-Nawet nie wiesz jak.-zaśmiał się.
Zeszliśmy na dół,Justin usiadł na kanapie a ja poszłam do kuchni w której była Van.
-Co robisz?-zapytałam.
-Szukam lodu.
-Może w lodówce?-zapytałam zirytowana.
-Lód?W lodówce?Chyba powinien być raczej w zamrażarce.
-Ostatnio brałam do soku i schowałam do lodówki.
Van uśmiechnęła się i otworzyła lodówkę.
-Czekaj,a po co ci lód?
-Chcę dać Justinowi.
-Na nos?To bez sensu.
-Może pomoże.
Wzruszyłam ramionami i wyjęłam z lodówki 4 jajka.Usmażyłam jajecznicę i wrzuciłam ją z patelni na dwa talerze.Posmarowałam chleb i pokroiłam pomidora w plasterki.Zaniosłam Justinowi do salonu.Jeden talerz dałam jemu,drugi Cody'emu.
-Dzięki,umieram z głodu.-powiedział Justin.
Zaśmiałam się i usiadłam koło niego.Kiedy zjedli wyniosłam talerze do kuchni i wróciłam do nich.
-Vanessa,jutro musimy iść do szkoły.Nie możemy opuszczać lekcji.
-Wiem ale nie chcę.-odpowiedziała i jęknęła.
Westchnęłam.
-Co dziś robimy?-zapytałam wszystkich.
-Ja dzisiaj wracam do Vegas.-powiedział Cody.
-Co?Nie...-rzekła rozczarowana Van.-Kiedy znowu przyjedziesz?-dodała.
-Mam nadzieję że szybko.-odpowiedział i pokazał jej swoje białe zęby.
-A my?-powiedziałam do Justina i usiadłam na niego okrakiem.-Jakieś życzenia?
-Ym...a nie to się nie liczy...-wykrztusił z siebie i zaczął się śmiać.
Dołączyłam do niego.
-Dobra gołąbeczki i Vanessa ja już spadam bo wujek potem mnie nie zawiezie.-Cody wstał i delikatnie i krótko przytulił się z Van.
Przybił mi i Justinowi piątkę i udał się do drzwi.
-Poczekaj,odprowadzę cię do wujka.-rzuciła moja przyjaciółka.
-Chce ci się?-zapytał.
-No pewnie.
Wzięła kurtkę i udała się za Cody'm zamykając za sobą drzwi wejściowe.
-No skarbie,zostaliśmy sami.-uśmiechnął się łobuzersko blondyn.
-Coś sugerujesz?-zapytałam unosząc brew.
-Dobrze wiesz co sugeruję.
-Nie,nie wiem.
Justin zdjął z siebie koszulkę i zaczął całować mnie po szyi.
-Justin,nie.-zaczęłam się śmiać.
Nie odpowiedział.
-Nie zaczynaj bo potem nie skończysz.-dodałam.
-Nie musimy kończyć mała.
-Justin!
Walnęłam go w ramię na co on się zaśmiał.
-No co?
Wywróciłam oczami.
-Przestań.
-Ale co ja zrobiłem?Ja tylko grzecznie planuje nam czas.
-Grzecznie?Nie wiem czy to jest grzeczne.
-Co jest niby nie grzeczne ?
-To czego chcesz.
-Ty też.
-Nie prawda.
-Prawda.
-Nie.
-Tak.
Leżeliśmy na kanapie już jakieś 10 minut i prawie zasnęliśmy.Nagle zadzwonił mój telefon.To Van.
-Halo?-przyłożyłam telefon do ucha.
Usłyszałam płacz w telefonie na co gwałtownie zerwałam się z kanapy.
-Szybko,przyjedźcie tutaj!-płakała.
-Gdzie?Vanessa co się stało?!-zapytałam przestraszona.
-Pod centrum handlowe!Szybko!
Rozłączyła się.
-Chodź szybko!-krzyknęłam do Justina.
Pobiegłam po bluzę i długie spodnie bo nadal miałam pidżamę.Ubrałam pośpiesznie buty i razem z Justinem wybiegliśmy z domu i weszliśmy do auta.Powiedziałam mu gdzie ma jechać.Serce mi waliło jak młot.Wreszcie dojechaliśmy na miejsce.Zobaczyłam karetkę i płaczącą Van.Wybiegłam z auta.
-Boże,co się stało?!-darłam się wręcz.
Od razu za mną przybiegł Justin i również był zaniepokojony.
-Szliśmy z Cody'm...-zaczęła i nie mogła dalej mówić bo zalała się łzami.
Przytuliłam ją.
-Spokojnie.
-I wtedy...ja zatrzymałam się i patrzałam na telefon bo dostałam sms'a,on szedł dalej i kiedy wyszedł zza samochodu nagle inny nie zauważając go...potrącił go...-nie wytrzymała i zaczęła głośno szlochać.
Justin wytrzeszczył oczy i podbiegł do gościa który pomagał wkładać Cody'ego do karetki.
-Co z nim?!-krzyczał przerażony.-Kurwa powiedzcie że wszystko dobrze i tylko się poobijał!-dodał denerwując się.
-Wszystko okaże się w szpitalu.-odpowiedział szybko facet po czym wsiadł do pojazdu i ujrzeliśmy tylko karetkę jadącą szybko na sygnale.
Justin pokazał nam ręką abyśmy weszły do auta po czym szybko do niego wszedł i za nim zdążyłyśmy wsiąść on już odpalał silnik.Przyjechaliśmy do szpitala.Ja z Van usiadłyśmy w poczekalni a Justin poszedł się zapytać o Cody'ego.

*Według Justina*

Kurwa co się właściwie dzieje.Podszedłem do jakiejś kobiety która stała za ladą.
-W której sali leży Cody Maxis?
-Kim pan jest?-odpowiedziała.
-Jego przyjacielem.
-Nie mogę zdradzać panu żadnych informacji jeśli nie jest pan z jego rodziny.Przepraszam.
-Kurwa jestem jedyną osobą w Los Angeles którą zna!-krzyknąłem.-Przyjechał do mnie!-dodałem próbując się opanować.
-W takim razie...dobrze.Leży w sali 103.Proszę iść na ten korytarz.Lekarz poinformuje pana kiedy będzie można go odwiedzić.
-Dzięki.-rzuciłem i pobiegłem do dziewczyn.
Ujrzałem płaczącą nadal Vanessę i pocieszającą ją Ash.Tak sexy wyglądała w tych ciuchach.Dobra Justin nie teraz.
-Chodźcie,jest w sali 103.To chyba drugie piętro.
Udaliśmy się do dużej windy za chwilę byliśmy na długim korytarzu w którym znajdowało się pełno sal.Usiadłem na jednym z krzeseł,obok mnie usiadły dziewczyny.Po 20 minutach siedzenia z sali wyszedł lekarz.
-Jak on się czuje?-zapytałem i wstałem z miejsca.
-Jego stan nie jest ciężki.Pan Maxis miał wyjątkowe szczęście ponieważ samochód nie uderzył całego jego ciała tylko część.Na dodatek przed wjechaniem wyhamował ostro więc obrażenia nie są poważne.
-Mogę go odwiedzić?
-Tak,ale nie za długo.Niedługo czeka go operacja.
Pokiwałem głową i powoli wszedłem z Ashley i Van do sali.Zamknąłem za sobą drzwi.
-Hej,stary,jak się czujesz.-rzuciłem.
Idiota ze mnie.Właśnie potrącił go samochód a ja pytam czy wszystko w porządku.
-W-wporzo.-wykrztusił z siebie ledwo co.
-Mocno boli?-zapytała drżącym głosem Vanessa.
-Nie,dostałem znieczulenie.Ashley?Justin?Co wy tu robicie?
-Ja pierdole,nie mów że straciłeś pamięć.-powiedziałem i jęknąłem.
-Nie straciłem pamięci baranie,pytam co tu robicie.-zaśmiał się cicho i delikatnie bo nie miał siły.
-Przyjechaliśmy kiedy tylko Van zadzwoniła.-wtrąciła Ash.
-Spoko,będę żył.-powiedział.
-Zajebie tego drania co się potrącił.-powiedziała Vanessa zaciskając zęby.
Cody się zaśmiał.
-Wychodzę za 3-4 dni jeśli wszystko będzie okej.Więc na razie zostaje w L.A.
Nagle do sali weszła pielęgniarka.Miała jakieś 24 lata i była strasznie sexy.
-Kto z was jest przyjacielem bądź rodziną pana Maxis?-zapytała.
Ustałem na przeciwko jej i spojrzałem na jej biust.Za chwilę znów na jej twarz.Oblizałem usta.
-Ja.-rzuciłem.
-Dobrze,niestety muszę prosić państwa o opuszczenie sali ponieważ za chwilę państwa przyjaciel będzie operowany.
-Właśnie,idźcie.
Ashley potrząsnęła głową i zaśmiała się ironicznie.
-Jesteś dupkiem Bieber.Nienawidzę cię.-powiedziała.
Van udała się za nią i spojrzała na mnie wrogo.Wybiegłem z sali.
-Czekaj!-krzyczałem i pobiegłem za idącą szybko przede mną Ashley.
Teraz to mnie naprawdę znienawidziła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz